Dwa kolejne mecze finału play-off Orlen Ligi (24, 25 bm.) pomiędzy Chemikiem Police a Impelem Wrocław rozegrane zostaną w stolicy Dolnego Śląska, w hali Orbita. O skojarzenia z tym miejscem zapytaliśmy Aleksandrę Krzos, libero naszej drużyny, która jest rodowitą wrocławianką i byłą zawodniczką drużyny naszego rywala w walce o złoty medal mistrzostw Polski.
- Daleko miała pani z domu na treningi do hali Orbita?
- Na dobrą sprawę w Orbicie trenowałyśmy tylko przed meczami. Na co dzień miałyśmy zajęcia na Krupniczej. A ja mieszkałam, można powiedzieć, że bezpośrednio nad halą. Są tam pokoje, chyba sześć jeśli dobrze pamiętam, koedukacyjna, wspólna łazienka. No i w takich warunkach razem z dziewczynami z drużyny wiodłam samodzielne, dorosłe życie, po tym jak wyprowadziłam się z domu. Muszę przyznać, że bardzo mile wspominam tamten czas. To były, niech policzę, trzy… Nie trzy, a cztery lata, bo przecież całe studia tam spędziłam. No, to ładny kawałek czasu. Mieszkanie w tym miejscu miało kapitalne zalety. Gdy trening był o 9 rano, wstawało się pół godziny wcześniej. Po tym szybka toaleta, kawka, krótki bieg po schodkach na dół i na czas było się w szatni. Często żartowałyśmy z koleżankami i opowiadałyśmy różnym znajomym, którzy nie znali tego miejsca, że mieszkamy w willi, mamy ogromny salon, no i oczywiście saunę.
- Które, z obecnych siatkarek Impela były pani sąsiadkami na Krupniczej?
- Przez jakiś czas mieszkała tam Kaśka Mroczkowska, ale już się z stamtąd dawno wyprowadziła. To jedyna osoba z obecnej drużyny, która ma w swoim życiorysie epizod zameldowania na Krupniczej. Zuzka Efimienko też tam spędziła trochę czasu. Poza tym żadnej z tamtych dziewczyn nie ma już ani w obecnej drużynie, ani nawet we wrocławskiej siatkówce. Uff, ale zrobiło się miło, ale wspomnienia wróciły…
- No i wrócą już niebawem z jeszcze większym natężeniem, bo lada dzień będzie pani wraz z Chemikiem Police we Wrocławiu.
- Na pewno, przecież Wrocław to mój dom, tam się wychowałam, tam jest moja rodzina, najbliżsi, przyjaciele, znajomi, są kibice. We Wrocławiu, z kilkoma dziewczynami, które obecnie tam grają, stawiałam pierwsze kroki w najwyższej klasie rozgrywkowej. Były pierwsze stresy i nerwy związane z meczami, piękne zwycięstwa i bolesne porażki, bo mój pierwszy sezon skończył się spadkiem do pierwszej ligi. Wspomnień jest całe mnóstwo.
- A jakie najbardziej radosne wspomnienie ma pani z hali Orbita? Jakie wydarzenie, jaki spektakularny sukces związany z tym miejscem zapadł najgłębiej w pani pamięci?
- Tak naprawdę, to obecna drużyna Impela odnosi dopiero spektakularne zwycięstwa i sukcesy. Nie mam zatem żadnych takich wspomnień. Chociaż właściwie mecze związane z naszym udziałem w final four Challenge Cup mogłabym nazwać wydarzeniem. Grałyśmy w europejskimi zespołami, wiązało się to z podróżami, nawet do dalekiego Azerbejdżanu. To była taka prawie egzotyczna wyprawa.
- Wynika z tego, że spektakularny sukces w hali Orbita w rodzinnym Wrocławiu jest przed panią. Czy będzie miał miejsce w najbliższym czasie?
- Tak (śmiech). Bardzo fajnie byłoby zakończyć rywalizację w finale play-off we Wrocławiu i razem z rodziną, najbliższymi, którzy na pewno licznie stawią się w hali Orbita, cieszyć się z sukcesu, dzielić z nimi takie szczęśliwe chwile.
- Kogo zatem spodziewa się pani zobaczyć wśród kibiców na trybunach hali Orbita?
- Oj, długo by wymieniać i nie wiem, czy udałoby mi się wszystkich. Na pewno będzie mój chłopak, Paweł, mama, siostra, wujkowie, przyjaciele rodziny, którzy mocno trzymają za mnie kciuki. Będzie rodzina mojego chłopaka, która też bacznie śledzi wszystkie nasze mecze i mocno mnie wspiera. Przyjdą moi znajomi, z którymi dawno się nie widziałam, bo ja na co dzień jestem tutaj, a oni we Wrocławiu. I przyznam, że bardzo chciałabym na moich starych śmieciach, razem z nimi przeżyć radość zwycięstwa.