Dominika Sobolska: Pomagam, jak potrafię najlepiej.

20.03.2014

Rozmowa z Dominiką Sobolską, środkową Chemika Police.

- Cierpliwość i pokora zostały nagrodzone. Dostała pani w końcu, w miniony weekend, swoją szansę gry w pierwszej szóstce przeciwko Siódemce Legionovii.

- Doczekałam się faktycznie, po prawie całym sezonie trenowania. Przebicie się do podstawowego składu tej drużyny, w której są doświadczone, utytułowane i bardzo dobre siatkarki, nie jest łatwą sprawą. Wreszcie mogłam pokazać próbkę swoich umiejętności, zaprezentować się na boisku przed publicznością. Cieszę się, że otrzymałam taką szansę.

- O tym zadecydował także przypadek, prawda?

- Tak, oczywiście. Pewne problemy zdrowotne przytrafiły się dwóm naszym środkowym (Katarzynie Gajgał - Anioł i Agnieszce Bednarek - Kaszy – przyp. red.). Aby mogły spokojnie, bez meczowych obciążeń i bez ryzyka pogłębienia dolegliwości wrócić do pełnej formy fizycznej, dla mnie stworzyła się szansa gry w tych meczach. W sporcie tak jest i takie rzeczy zdarzają się dość często. Ja także byłam w podobnej sytuacji, miałam wielkiego pecha. Z powodu kontuzji i rehabilitacji straciłam cały poprzedni sezon. W ogóle nie grałam.

- Czy w związku z tym była trema, gdy w sobotę wyszła pani na boisko?

- Trudno to nazwać tremą. Przed każdym meczem są emocje, adrenalina robi swoje. W przeszłości, gdy co tydzień byłam w podstawowym składzie, też odczuwałam taki przedmeczowy stres, ale nie jest to coś, co mnie paraliżuje, co nie pozwala grać.

- W sobotnim meczu widać jednak było, że nie czuje się pani zbyt pewnie, natomiast w drugim spotkaniu radziła sobie pani już lepiej, co potwierdzają także statystyki: zdobyła pani 10 punktów, w tym 6 blokiem, a skuteczność w ataku była 75-procentowa.

- Tak? (śmiech). Ja naprawdę bardzo długo nie występowałam na boisku, w związku z tym nie czuję dobrze gry, takiego rytmu. Wszystko muszę układać sobie od nowa, niejako uczyć się ponownie. Ale staram się, jak najlepiej potrafię, pomagam teraz drużynie. Jeśli moja gra odbierana jest pozytywnie, to bardzo się z tego cieszę.

- Ile prawdy jest w tym, że lepiej rozumie się pani na boisku z Lucie Muhlsteinovą niż Mają Ognjenović na rozegraniu?

- Szczerze? (śmiech). To cała prawda. Ale to zupełnie normalne i oczywiste. Na treningach, choć ćwiczymy różne ustawienia i trener dokonuje rotacji na poszczególnych pozycjach, często gramy razem z Lucie w drugiej szóstce, stąd nasze lepsze zrozumienie. Maja jest jednak na tyle świetną i doświadczoną rozgrywającą, że szybko potrafi zgrać się z każdym, z kim przychodzi jej występować na parkiecie. Choć, co zresztą też widać było podczas meczów, z Kasią (Mróz przyp. red.) gra się jej o wiele bardziej komfortowo niż ze mną.

- Ma pani naturalne predyspozycje do gry także na pozycji atakującej i przyjmującej. Co zadecydowało o tym, że została pani środkową? Może na kimś chciała się pani wzorować?

- O tak. To było już dawno, kiedy Kasia Skowrońska – Dolata grała na środku, to ja na początku swojej przygody z siatkówką też chciałam tak jak ona. Ale skoro przekwalifikowała się na atakującą, może ja też teraz powinnam? (śmiech). Poza tym moje zupełnie pierwsze kroki w tej dyscyplinie i granie, jeśli to można tak nazwać, zaczęło się na lewym skrzydle. Jednak wówczas, wśród swoich rówieśniczek byłam najwyższa i niejako naturalnie zaczęto ustawiać mnie na środku. Tak już zostało i przyznam, że na razie jest mi z tym dobrze. Skupiam się na tym i trenuję, żeby być jak najlepszą środkową.